Co prawda wyjazd już za mną, ale sezon urlopowy dopiero się rozkręca, pomyślałam więc że i tak warto podzielić się z Wami zawartością mojej kosmetyczki którą zabrałam w podróż! U mnie sprawa była utrudniona o tyle, że miałam jedynie bagaż podręczny, który ma swoje limity jeśli chodzi o pojemność produktów płynnych. Z Holandii wróciłam również z trzema ciekawymi nowościami…
Zacznijmy od tego co spakowałam na wyjazd. Tak jak wspomniałam, miałam tylko bagaż podręczny, a to oznacza możliwość zabrania produktów o pojemności do 100ml, łącznie nie przekraczających litra. Trudne zadanie, ale udało się! Z pomocą przyszły mi świetne kosmetyki, których nie musiałam nawet w nic przelewać.
Oto zawartość całej kosmetyczki:

Powiem Wam na wstępie, że jestem bardzo zadowolona z tego co ze sobą zabrałam. Wszystko super się sprawdziło – na szczęście nie spotkała mnie żadna przykra niespodzianka na wyjeździe, bo niektóre z tych rzeczy to były totalne nowości! Również niczego mi nie brakowało. Gdybym tylko była taką minimalistką w życiu codziennym…
Produkty do twarzy

Wśród nich tylko jeden kosmetyk jest ze mną od dłuższego czasu – serum-koncentrat witaminowy Le Cafe Beaute. Więcej napiszę o nim pewnie w kolejnym denku, bo niedługo będzie się kończyć. Ale w skrócie – bardzo dobre serum w przystępnej cenie. Nadaje się zarówno jako pielęgnacja na noc, jak i na dzień pod makijaż. Lubię nakładać je na krem, mam wrażenie że fajnie podkręca jego właściwości. Skóra jest miękka, odżywiona, promienna – widać że dostała zastrzyk witamin 🙂
Od dawna chciałam wypróbować markę Chlochee i w końcu nadarzyła się ku temu świetna okazja. Zobaczyłam że mają dostępne w ofercie opakowania 100 ml relaksującego płynu micelarnego i toniku łagodzącego. Oczywiście taka pojemność opłaca się mniej, ale poza tym że świetnie nadawała się na wyjazd to chciałam sprawdzić czy zawarta w nich gliceryna nie będzie mieć na moją skórę złego wpływu, tak jak niestety okazało się w przypadku toniku z Vianka (jestem na 99,9% pewna że to była przyczyna czasowego tragicznego pogorszenia stanu cery). Na szczęście tutaj nic takiego się nie stało, a kosmetyki Clochee sprawdzają się rewelacyjnie! W Vianku gliceryna jest na drugim miejscu, tutaj na dalszych – być może to ma znaczenie, a może to inny rodzaj gliceryny.
Tak czy inaczej – tonik i płyn Chlochee polecam gorąco, tak jak i ich kremy!
Kremy Clochee to jest naprawdę rewelacja. Co prawda miałam tylko po jednej próbce kremu anti age na dzień oraz na noc, ale były bardzo wydajne i każdego z nich użyłam cztery razy. Wow wow wow… Moja cera naprawdę je pokochała. Zero podrażnień, zapychania czy innego rodzaju reklamacji z jej strony. Skóra jędrna, napięta, odżywiona. Dawno nie była taka… zadowolona z tego co na nią nałożyłam! Dokończę obecne zapasy i poważnie pomyślę o ich zakupie.
Ostatnie dwa kosmetyki do twarzy to multikrem Hagi oraz mydełko balansujące Madara. Co do Hagi – mówi się że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, ale nie w tym przypadku! Krem można używać do rąk, do ciała i do twarzy. W każdej roli sprawdza się genialnie. Jeden krem i nie potrzeba nam nic więcej! W dodatku ma przeurocze opakowanie, w pojemności którą można zabrać do bagażu podręcznego. Może i cena nie zachęca, ale jest naprawdę bardzo wydajny. Jedna pompka wystarczy żeby posmarować całe ciało, a na twarz potrzebna jest dosłownie odrobina. Nieziemsko pachnie i pozostawi mi miłe wspomnienia z wyjazdu, mimo że Bali to nie było!

Mydełko Madara również świetnie się u mnie sprawdza. Używam go zwykle do zmycia olejku przy wieczornym demakijażu, jednak olejek został w domu, trochę mnie stresowało że może się rozlać. Cena może przyprawić o zawrót głowy (może nie jest kosmiczna, ale to w końcu… tylko mydło!). Jednak stosujemy je do twarzy, nie zużywa się więc tak szybko, a jest genialne.
Dokładnie domywa resztki makijażu, nie powoduje najmniejszego uczucia ściągnięcia czy wysuszenia. Bardzo je polubiłam i nie wykluczam zakupu kolejnej kostki!
Produkty do włosów

W kategorii włosy postawiłam na pełen minimalizm. Saszetki z szamponem Herbatint, oraz miniaturka odżywki John Masters Organics cytrus i gorzka pomarańcza. Oczywiście zakup mniejszego opakowania, tak jak w przypadku Chlochee, kompletnie się nie opłacał, ale również chciałam sprawdzić o co tyle zamieszania wokół produktów JMO do włosów. Czy rzeczywiście ta odżywka działa takie cuda? Powiem Wam że owszem. Przepięknie wygładza, nabłyszcza włosy, łatwo się rozczesują są mięciutkie i sypkie. Robi różnicę, mimo że serce bolało (za 60 ml zapłaciłam 35 zł).

Wypróbowałam również odżywkę lawenda i avocado do włosów suchych – była ok, ale nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Może dlatego że nie jestem posiadaczką takiego rodzaju włosów. Natomiast na użycie czeka jeszcze odżywcze mleczko róża i morela, jestem go bardzo ciekawa!
Produkty do makijażu

Do kwestii makijażu podeszłam bardzo minimalistycznie. Wiedziałam że i tak nie będę miała czasu na stanie przed lustrem. Dlatego zabrałam ze sobą wyłącznie sprawdzonych ulubieńców! Podkład So Bio Etic podbił moje serce jeszcze mocniej niż krem BB tej samej firmy, który uwielbiam. Jest lżejszy od kremu BB (o dziwo…), świetnie się trzyma, dobrze kryje, nie tworzy maski. Mogę śmiało powiedzieć że znalazłam podkład życia 😉 Również puder rozświetlający Annabelle Minerals jest moim wielkim ulubieńcem! Róż prasowany Benecos daje naturalny rumieniec (trzeba jednak uważać żeby nie przesadzić z ilością, bo jest bardzo dobrze napigmentowany).
Nowością jest u mnie kredka do brwi Nabla w odcieniu Neptune. Ona rysuje brwi sama! Wypełnia je w taki sposób, że właściwie nic nie trzeba robić. Bardzo dobry produkt dla osób lubiących naturalny efekt lub / i początkujących.
Zabrałam ze sobą również naturalne perfumy Honey Suckle, które uwielbiam (dostępne w drogeriach Bioorganika).
Nowości z wyjazdu
Nie planowałam nic kupować, póki na mojej drodze nie wyrósł… Lush! Produkty niedostępne w Polsce kuszą podwójnie… Wybrałam truskawkową pomadkę Strawberry Bombshell (zapach może nie powala, ale ten kolor!) oraz maseczkę Catastrophe Cosmetic zawierającą między innymi borówki.

W ramach prezentu urodzinowego dostałam bon do Douglasa. Miałam nie lada dylemat, ponieważ karta mogła zostać użyta wyłącznie na terenie Holandii, a niestety drogeria w której byłam nie oferowała nic naturalnego. W końcu skusiłam się na żel do brwi Benefitu Gimme Brow i tym samym nabyłam najdroższy produkt do brwi jaki kiedykolwiek miałam 😉 Użyłam go dopiero raz i nie jestem pewna co myśleć, więc muszę jeszcze lepiej go przetestować.
Ciekawa jestem czego nie może zabraknąć w kosmetyczce którą zabieracie na wyjazd?
